sobota, 21 lipca 2012

end of the road.

Antonio called me once and said 'Grab your stuff, I'm taking you to a very amazing place. You're gonna love it'. I wasn't thinking about it too much. Antonio is basically a god of surprises and he always instinctaneously senses the stuff and places I might like. So I took my camera and we went to el Rocio.

I think the late afternoon was actually the best part of the day for visiting that place. El Rocio seems to be some kind of forgotten village, where people just live their lives not paying too much attention on what's going on in the world outside. Many houses are abandoned, pubs and bars have a few clients, just sitting outside, slowly drinking their cold beers and there are almost no tourists. There are no asphalt roads so everything is covered with sand and dust. I was walking around el Rocio as if I was under some kind of spell, enchanted with all those white houses, red roofs, little balconies and patios. I loved that complete lack of civilisation and people riding the horses and carriages, as if there were no cars. At some point, I really felt like in one of those small mexican villages that you only know from the old soap operas.



Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

I loved that 'FOR HORSES ONLY' sign in front of one of the restaurants thinking it was a joke, until that man came to actually park his horse over there.

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

Zenon's living his own life recently. Shutters get stuck sometimes and he's kinda getting crazy, creating strange effects, but I kinda like it. Well, as long as I am not loosing the rolls.

Image Hosted by ImageShack.us



wtorek, 17 lipca 2012

aromas de un barco.

It seems that some people read that stuff. Some people I don't know and frankly didn't expect them to find this site. So I decided to switch into English, although I feel that my English is a little bit rusty. I just have no chance to use it recently. I miss other languages, but to tell the truth Spanish is all I really need here. Anyhow, I am not really sure if it's a right thing to do, but let's just give it a shot.

My friend, Antonio took me once to the most virgin beach I'd ever seen in my life. There's a national park right next to that place so the local people just want it to remain as calm, quiet and wild as it is. Luckily, the amount of people arriving there is easy to control as the river divides the seashore and the mainland. Getting on the boat is the only way to get there.

The day was weird. At some point, the dense fog rolled in from the seashore. We couldn't see anthing.
And I couldn't help thinking about Noir Désir all afternoon long.


Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

For a moment there, we couldn't even see the seashore, even though it was like five meters away. But then, suddenly, before we left, it all cleared up.

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

sobota, 14 lipca 2012

english summer rain.

Lubię Huelvę. Lubię się po niej szwędać. Ulica. Skręt. Następna ulica. Nigdy nie przepadałam za miastami o industrialnym wyglądzie, ale ona ma coś w sobie. Bary, ulice, ludzi, życie. A jednocześnie jakiś spokój. Coś z domu. I czasami tak bardzo przypomina Pavię... A polubiłam ją jeszcze bardziej kiedy za radą Antonia poszłam obejrzeć Barrio Obrero czyli dzielnicę w angielskim stylu, której oficjalna nazwa to Barrio Reigna Victoria.

Image Hosted by ImageShack.us

Godzina była wczesna, a pogoda kiepskawa więc jedyni ludzie jakich widziałam to zaspani rodzice odprowadzający dzieciaki do szkoły. Trzy godziny włóczyłam się tam z aparatem i na szczęście nikt nie zwrócił mi uwagi, kiedy bezbożnie bezcześciłam cudzą własność prywatną jedną kliszą, a potem jeszcze bardziej bezczelnie następną.

Dzielnica pełna jest małych jednopiętrowych domków, które zbudowano w 1916 roku dla pracowników firmy el Riotinto Company Limited. Zgodnie z planem wszystkie miały być do siebie podobne, w typowo angielskim stylu. Z czasem dodano jednak elementy typowe dla Andaluzji, takie jak kafelki na schodkach czy okiennice i płoty w mocnych soczystych kolorach. I oczywiście wszędobylskie "Maryjki". Hiszpania katolicki kraj. Projekt obejmował też budynki użytku publicznego, np. bibliotekę, oraz poszerzenie dzielnicy o ogrody. Szczerze mówiąc nie wiem czy faktycznie powstały, jedyne co rzuciło mi się tam w oczy to żłobek i przedszkole, udekorowane kolorowymi postaciami z bajek.

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

Globalizacja chyba też zrobiła swoje, jak widać. Pepsi parasolka była całkowicie z innej bajki.

Image Hosted by ImageShack.us

Ta część miasta zamieszkiwana jest głównie przez obcokrajowców. Mieszkańcy pochodzą chyba ze wszystkich kontynentów i bardzo pasuje to do jej multikulturowego charakteru. Może właśnie to sprawiało, że domki, które na pierwszy rzut oka wydawały się podobne, tak bardzo różniły się od siebie. Tutaj nawet ktoś miał studnię.

Image Hosted by ImageShack.us


Przy dwóch ostatnich klatkach z kliszy zdążyłam jeszcze zauważyć, że wszystkie nazwy ulic były kolejnymi literami alfabetu. A ponieważ były do siebie prostopadłe i równoległe to nie można było się zgubić.


Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

środa, 11 lipca 2012

vida no hay mucha.

Do Pragi i zdjęć z poprzedniego posta jeszcze z pewnością będę wracać niejednokrotnie, ale w tej chwili mieszkam w Hiszpanii i to właśnie na tym co dzieje się tutaj chciałabym się bardziej skupić. Miejscowość, w której mieszkam to mała nadmorska wioseczka, a prawdziwy sezon turystyczny dopiero się tu zaczyna. W dodatku jestem jedyną osobą na praktykach w miejscu w którym pracuję i dlatego kiedy tu przyjechałam tempo mojego życia zwolniło jak nigdy. Miałam bardzo dużo dla siebie, na myślenie, na układanie, na analizowanie. Po pewnym czasie spokój zaczął jednak męczyć, a każdy wypad do pobliskiej Huelvy i choćby krótki spacer po niej wydawał mi się wielką atrakcją.

Huelva nie jest ani popularnym, ani wielkim miastem. Przed moim przyjazdem nigdy wcześniej nie słyszałam nawet tej nazwy, choć podobno jest to popularny kierunek wyjazdowy na Erasmusa. Huelva liczy sobie niewiele ponad 150 tysięcy mieszkańców, ale jak na tak małe miasto jest bardzo żywa, pełna ludzi, barów, sklepów, restauracji. W drugiej połowie XX wieku miasto zaczęło się bardzo dynamicznie rozwijać i ludzie przyjeżdżali tu w poszukiwaniu pracy, ze względu na eksploatację kopalni w tym rejonie oraz powstawanie różnego rodzaju fabryk. Stąd industrialny charakter miasta i jego okolic.

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

Miasto istniało jednak już w starożytności. Zasiedlone przez Fenicjan i Greków było kolebką kultury regionu. Odnaleziono też liczne narzędzia i elementy biżuterii z czasów Imperium. Kopalnią wiedzy na temat historii miasta jest muezum, którego budynek już z zewnątrz bardzo mi się spodobał.

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

Ważną częścią historii i kultury miasta jest też okres wielkich odkryć geograficznych. W 1486 miejscowi mnisi wstawili się za Kolumbem u króla i królowej Hiszpanii, którzy zezwolili na podróż odkrywcy pod flagą Hiszpanii. W 1492 roku wypłynął on z pobliskiego portu w poszukiwaniu drogi morskiej do Indii. Jakiś czas później przyjechał tu Hernan Cortes, znany z podboju Meksyku.

Image Hosted by ImageShack.us

niedziela, 8 lipca 2012

starter.

Z blogiem ponoć jak z książką. Najważniejsze pierwsze zdanie. Albo pierwszy snap. Pierwsze wrażenie, tylko to się liczy. Chyba powinnam pewnie napisać coś,  po czym czytelnikom opadłyby szczęki, ale mistrzynią wielkich początków nigdy nie byłam i pewnie nie będzie mi dane.

To może trzeba wrócić do momentu, od którego wszystko się zaczęło.
A zaczęło się od niezdrowej fascynacji zdjęciami Adamant, na które chorowałyśmy z Aivie, jeszcze w czasach kiedy Adamant była w San Francisco i Nowym Jorku. Aivie, notabene, sama wyjechała do Stanów i z prywatnej korespondencji wiem, że też odwala tam kawał dobrej roboty z aparatem.
Zaczęło się od obsesyjnego wręcz sprawdzania czy Gosia (której bloga absolutnie uwielbiam i ubóstwiam, a czytanie o jej przygodach z Lee przy porannej herbie niechcący weszło mi w nałóg...) wrzuciła jakieś nowe zdjęcia z analogów.
Zaczęło się od godzinnych rozmów z Rudą na temat fotografii, szkieł, podróży, Włoch...
Zaczęło się od Zenita.
Zaczęło się od wielu godzin spędzonych w samolocie, pociągu, autobusie, metrze. Od budzenia się w Krakowie, Londynie, Bradze, Turynie, Pavii. Od tego, żeby być wszędzie byle nie w Breslau. Gypsy lifestyle zawsze bardziej mnie pociągał i uszczęśliwiał, niż ciepłe kapcie i wieczorki przed telewizorem.

A może wcale nie? Może zaczęło się od pierwszej rolki.
A więc, mili państwo: pierwsza rolka. Praga. Marzec. Szósta rano i wciąż powracające pytanie: gdzie podziali się wszyscy ludzie?!


Image Hosted by ImageShack.us


Do Pragi dotarliśmy o nieludzko wczesnej porze i byliśmy zdziwieni kompletnym brakiem ludzi na ulicach.

Image Hosted by ImageShack.us

Dopiero potem przypomnieliśmy sobie, że jest sobota i zapewne większość odsypia piątkową noc. Jedynie po moście Karola snuły się niedobitki turystów. Cudna była taka Praga o poranku: senna, zamglona, cała nasza. Emma jest Greczynką i poznałyśmy się milion lat temu, na wolontariacie we Włoszech. Od razu przypadłyśmy sobie do gustu i wiedziałam, że jeszcze się zobaczymy. Widujemy się co pół roku. Ivo pochodzi z Bułgarii i przez ostatnie sześć miesięcy był Erasmusem na mojej uczelni.


Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

Byliśmy tak zmęczeni, że jedyne o czym marzyliśmy, to jakiś bar z kawą albo ciepłą herbatą. O szóstej rano na Hradczanach trudno o jakikolwiek otwarty lokal. Pozostało nam czekać. Pierwszy randolmalnie napotkany kelner w zaczynającej dopiero co swój dzień kawiarni wydawał nam się wybawieniem. Emma, której naturalny urok działa na pracowników wszystkich sektorów usługowych jak magnes, podeszła do pana z wypisanym na twarzy "kawy, błagam!" i pan obsłużył nas w przysięgam, mniej niż trzydzieści sekund.

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us